Zamykam oczy i słyszę... dźwięki nadchodzące z bliska i te z daleka. Słyszę tony groźnej burzy, powiewu wiatru, bębnienie deszczu o rynnę, świergot ptaków i szelest liści. Słyszę warkot odjeżdżającego auta, stukot kół jadącego pociągu, łomot młotka zza ściany oraz dudnienie głośnej muzyki z pobliskiej dyskoteki.
Słyszę, co do mnie mówią znajomi lub obcy mi zupełnie ludzie, co do mnie śpiewają i co chcą przekazać... Dzięki temu mogę zareagować, mogę wydać swoje własne opinie i odpowiedzieć.
Słyszę kolorową muzykę otaczających mnie nut.
"Czy to jest takie niezwykłe? Przecież to normalna rzecz" - ktoś powie - "Przecież prawie każdy człowiek ma tą swobodę. Przecież tak wygląda życie nas, ludzi słyszących. Nie delektujemy się każdym dźwiękiem, chyba że nową piosenka na topie".
Niestety nie wszyscy mają to szczęście bycia w grupie osób doskonale słyszących. Nie usłyszą tego w tak szerokiej gamie barw. Nie wiedzą, co to powyższe odgłosy, a nawet jeśli wiedzą, prawdopodobnie nie usłyszą ich z takim natężeniem oraz różnorodnością tonów jak ich pełnosprawni koledzy, koleżanki i bliscy. Muszą liczyć na inne zmysły takie jak wzrok, zapach, dotyk. Często pomocny jest tu wzrok osoby niedosłyszącej, by dostrzegać szybkie ruchy warg odzwierciedlające składane sylaby a nawet głoski osoby mówiącej. Jednak jest to bardzo trudne, zwłaszcza gdy osoba, która mówi, nie wie jak mówić do człowieka niedosłyszącego.
Niestety takich osób jest bardzo dużo. Mimo ogromu problemu, jakim jest niedosłuch wiele z nas nie rozumie lub nie wie jak porozumiewać się z osobami niedosłyszącymi. Niestety osoby niedosłyszące takie jak ja, żeby nie zostać odrzucone, często nie mówią o swoim problemie. Ileż razy można zadawać pytania typu: Słucham? Proszę? Możesz powtórzyć? Przecież,co sobie można pomyśleć o mnie w takim momencie? Jeśli zetknę się z osobą cierpliwą i wyrozumiałą, nie będzie to sytuacja wyjątkowa. Jednak samej mnie zdarzyła się podobna sytuacja i to niedawno. Otóż, pracując w Instytucie Żywności i Żywienia sprawdzałam obecność zaproszonych gości na konferencję dotyczącą prawidłowego odżywiania się. Moja praca polegała na zapytaniu zaproszonego gościa o nazwisko i odhaczeniu tegoż nazwiska na liście obecności. Pech chciał, że akurat w tej chwili wyładowała mi się bateria od aparatu słuchowego i nie słyszałam za wiele słów. Jednak mogłam liczyć na swój wzrok. Dlatego bacznie i wnikliwie przypatrywałam się kolejnym wargom kolejnych osób, co wymagało niezwykłego skupienia się. Niestety jedna z pań, szukając czegoś w torebce wypowiedziała swoje nazwisko. Więc nie mając nic do stracenia, poprosiłam o powtórzenie nazwiska...jeszcze dwukrotnie. Zniecierpliwiona kobieta odpowiedziała tylko: "Ktoś tutaj jest głuchy". Pomyślałam wtedy, czy z tego powodu jestem gorsza od ludzi słyszących? Dlaczego wciąż istnieje niewidzialna bariera zrozumienia, tolerancji między ludźmi nie słyszącymi czy niedosłyszącymi a słyszącymi? Przecież jesteśmy tacy sami, tylko jedna jedyna rzecz nas różni, a mianowicie ucho. Dlaczego ludzie niedowidzący, noszący okulary są traktowani inaczej niż ludzie aparatowani dla wzmocnienia słuchu? Człowiek w okularach różni się od widzących też jedynie jednym narządem - okiem, a mimo to traktowany jest bez "litości", normalnie, jakby nie miał żadnego uszczerbku na zdrowiu.
Aparatom słuchowym zawdzięczam bardzo dużo. To, w jaki sposób mówię i wypowiadam się oraz to, co najważniejsze wśród młodych ludzi - co osiągnęłam w nauce i moim skromnym jeszcze życiu zawodowym, przez możliwość kontaktu z ludźmi normalnymi, bez ubytków słuchowych. Dzięki tym malutkim urządzeniom mogę usłyszeć różne dźwięki i rozróżnić głoski naszego ojczystego języka. Język polski zawiera mnóstwo spółgłosek bezdźwięcznych, które są przeszkodą w zrozumieniu słów dla osób niedosłyszących. Ponadto dla niedosłyszącego od urodzenia, nauka języka i wymawiania tychże spółgłosek to ciężka praca. Gdy człowiek nie słyszy jak brzmi taka spółgłoska, to jak ma ją wypowiedzieć? Tak jak słyszy. Wtedy ta praca staje się jeszcze bardziej trudna. Miałam to szczęście, że moja mama i pani przedszkolanka ze swojej woli np. ćwiczyły ze mną przed lustrem m.in. wymowę głosek typu: sz, cz, ś, ć, dź, ź, t, p, k, h itp. Wtedy jeszcze nie rozumiałam po co to wszystko: po co to lustro przede mną, po co te wyostrzone ruchy warg, po co to ciągłe powtarzanie liter i sylab. Dziś wiem, że bez tych ćwiczeń i osiągniętego potem końcowego efektu, nie trafiłabym prawdopodobnie do szkoły masowej. Ćwiczenia odbywały się oczywiście w aparatach słuchowych, jeszcze nie tak skomplikowanych technologicznie jak dzisiejsze aparaty cyfrowe, ale zawsze było to jakieś wsparcie techniczne. Podobne problemy pojawiły się przy nauce języka angielskiego. Angielski zawiera wiele słów bardzo podobnych do siebie, głównie różniących się spółgłoskami bezdźwięcznymi
Przykładowo:
Takich przykładów jest tysiące. Z gramatyką, pisaniem oraz czytaniem nie miałam większych problemów, natomiast z bezpośrednią komunikacją był to ogromny kłopot. Mimo posiadania coraz lepszych aparatów słuchowych przekręcałam usłyszane wyrazy, nie rozumiałam, co się do mnie mówi, a sama bałam się cokolwiek powiedzieć. Pojawiła się silna bariera psychologiczna. Kiedy ktoś mnie zapytał o cokolwiek w tym języku, miałam pustkę w głowie, i nawet jeśli wiedziałam o co mnie pytano, to nie wiedziałam jak odpowiedzieć. Dopiero niedawno, kiedy wrzucono mnie na głęboką wodę czyli dano możliwość nauki angielskiego wśród innych obcokrajowców, bez możliwości porozumienia się w języku ojczystym, bariera zmalała. I tak jak wcześniej nie wierzyłam, że kiedykolwiek nauczę się chociaż porozumiewania w tym języku z innymi tak teraz wiem, że wkładając energię w pracę, w konsekwencję działania, cierpliwość i wiarę mogę nauczyć się każdego języka. Niestety, żeby porozmawiać z kimś po angielsku muszę mieć aparaty słuchowe i widzieć twarz rozmówcy. Są to warunki, bez których nie mogłabym pomówić np. z Anglikiem. Optymistyczna strona w tej kwestii jest to, że są tylko 2 warunki.
Aparaty dały mi możliwość rozwoju szkolnego. Dzięki wspaniałej nauczycielce i pedagogowi - nauczania początkowego Pani Kazimierze Mosakowskiej - która we mnie wierzyła, ale i która wymagała ode mnie tyle, co od innych dzieci, czułam się podobna do swoich rówieśników. Pani Mosakowska rozumiała mój problem, ale go nie wyolbrzymiała. Pomagała zakładać mi aparaty słuchowe na lekcjach, podczas dyktand stała przy mnie i wyraźnie wymawiała zdania. Dzięki temu mogłam udowodnić, że nie robię błędów i brać udział w konkursie ortograficznym.
W kolejnych latach, na skutek nietolerancji wśród rówieśników zaczął coraz bardziej we mnie narastać wstyd związany z niedosłuchem. Aparaty zasłaniałam włosami, lub całkowicie zdejmowałam. Wtedy czułam się pewna, że inni odbiorą mnie jako "swojego" człowieka i potraktują mnie jak innego zwykłego śmiertelnika. Wstyd trwał dość długo i nikt nie potrafił mnie przekonać do noszenia aparatów, a więc przełamać bariery psychologicznej. Na szczęście z biegiem lat, moi rówieśnicy nic sobie z tego nie robili, a ja przestawałam się przejmować innych zdaniem. Wiele osób traktowało mnie normalnie, więc i ja w końcu dałam się przekonać. Jednak nie było to takie proste. Był to długi, żmudny proces. Czasem bywało, że wstyd nasilał się i malał.. Robiłam dwa kroki do przodu, a potem znów trzy do tyłu. Wciąż mam obawy jak ludzie mnie odbiorą, ale wiem, że to tylko ciemne chmury przeszłości dają o sobie znać, a ja nad nimi panuję.
Był moment straszny w moim życiu, kiedy dokonano kradzieży moich najlepszych bardzo drogich aparatów w pociągu. Strata była bardzo duża i bardzo bolesna. Tym bardziej, że nikomu się one nie przydały. Sytuacja była prozaiczna. Zanim wsiadłam do pociągu, pomyślałam, że nie będę potrzebowała aparatów w pociągu, siedząc i czytając książkę, a stukot kół nie będzie mi do niczego potrzebny. I to był Błąd, którego będę żałować do końca życia. Wsiadając do pociągu kieszonkowcy wyciągnęli mi z plecaka aparaty w pudełkach. Przepadły w ten sposób moje najlepsze aparaty jakie kiedykolwiek w życiu miałam. Jest to nauczka na całe życie.
Aparaty pozwalają mi odbierać szeroką gamę dźwięków muzyki. Dzięki nim wiem, co to znaczy kochać muzykę, śpiew i taniec. Wiem, co to znaczy odbierać emocje i co znaczy poddać się emocjom przez muzykę, co znaczy dostać dreszcze pod wpływem pięknie zagranej nuty lub zaśpiewanej zwrotki i co znaczy poruszać się w takt rytmu i zaznać spokoju przy relaksacyjnej melodii.
Świat aparatów rozszerza się. Technologia cyfrowa zawędrowała też i kierunku aparatów słuchowych, co mnie bardzo cieszy. Bo oznacza to, że ludzie posiadają coraz więcej wiedzy na temat nie tylko technologii cyfrowej, ale i na temat niedosłuchu. Coraz więcej możemy odbierać ze świata dźwięków, coraz więcej czerpać a co za tym idzie - coraz więcej mu oddawać. Radość czerpania z życia i oddawanie się jemu w postaci różnych własnych osiągnięć jest bardzo duża. Dzięki możliwości porozumiewania się jak zwykli ludzie ze światem możemy godnie przeżyć własne życie.
Szkoda tylko, że dobre aparaty są tak drogie i nikt się nie interesuje tym, jak pomóc osobom niedosłyszącym w ich dostępności na polską kieszeń.
Podsumowując, w stwierdzeniu "aparaty dają możliwość przeżycia życia w sposób łatwiejszy i szczęśliwszy" jest sama prawda.
Joanna Pilarska
Warszawa